Dwa razy Lusia

Imię „Lusia” pojawia się w dwóch moich książkach – chociaż użyłam go tylko w jednej.

W zbiorze opowiadań „O czym nie śniło się dorosłym” nazwałam tak dżdżownicę, która stała się pupilką przedszkolaków. Wtedy to Jola Richter-Magnuszewska, ilustratorka tej książki, opowiedziała mi anegdotę o kierowniku, który do wszystkich kobiet z firmy zwracał się per „Lusia”. Doszedł do wniosku, że prawie każde imię żeńskie da się w ten sposób zdrobnić, co bardzo upraszcza życie: nie trzeba trudzić się zapamiętywaniem.  Może miał problemy z pamięcią. Mniejsza o niego, w każdym razie od kiedy o tym usłyszałam, Luś wypatruję i Lusie wywołują mój uśmiech.

I wygląda na to, że Lusie są wszechobecne.

W „Ali Babie i dwóch rozbójników” też jedna się pojawiła, choć nie za moją przyczyną.

Drugoplanową postacią w książce jest sąsiadka, pani Lucyna. Teresa Zalewska/Hoya przedstawiła ją na portrecie, otoczoną wieńcem słodkości. A podpisała ją…

dav

dav